wtorek, 23 lipca 2013

refleksja o ratowaniu zabytków...

opublikowana na profilu facebook  23 lipca 2013 o 08:33

refleksja o ratowaniu zabytków...

Kiedy wybraliśmy się sprawdzić "straszliwą pogłoskę o dworze na Nowem" Piotrek zapytał jaka jest moja opinia o ratowaniu zabytków. 
Ponieważ pytanie padło w konkretnym kontekście zacznę od tego konkretnego miejsca. Niezależnie od tego jak daleko uda się właścicielom posunąć remont trzymam za nich kciuki. Każdy remont, nawet częściowy jest potrzebny. Pod warunkiem, że to będzie początek jego nowej historii. Bo obiekt nie użytkowany, nie ogrzewany, nie zamieszkany - umiera. I nie pomoże mu jednorazowo nawet najlepszy remont. Mam więc nadzieję, że właściciele mają przede wszystkim jakiś pomysł na to, co po remoncie, bo inaczej wrzucili pieniądze w przysłowiowe błoto.

A Piotrkowi odpowiedziałam mniej więcej tak :)


Pytanie o to czy ratować obiekty zabytkowe jest moim zdaniem pytaniem retorycznym :) Pytałabym raczej o to jak oraz za jaką cenę, bo że ratować, nie mam wątpliwości. 

Jak? Jestem kulturoznawcą, więc uważam, że jak najbliżej oryginału.
Ale jestem też człowiekiem i sama mieszkam w zabytkowym domu, więc - nie za wszelką cenę. Kiedy malowałam dach wykonawca kupił inny kolor farby niż był zamówiony. Mam z tego powodu rwać włosy z głowy? Wszyscy się zastanawiali co się nam stało, ale przywykli, a dach i tak trzeba będzie malować za czas jakiś.... Wiem, że pięknie wyglądają drewniane rzeźbione okna, ale kiedy przyjdzie do wymiany to od frontu zachowam jedynie tradycyjny podział, a  od podwórza będę się już kierować wyłącznie zdrowym rozsądkiem. 
Uwielbiam pokoje w amfiladzie i tak długo jak tylko to będzie możliwe zachowam taki układ. Ale wiem, że może się nie udać... Fantastyczne jest ciepło od pieca, ale piece węglowe doprowadzają mnie do powolnej śmierci i marzę o nowocześniejszym ogrzewaniu, którego nie da się wprowadzić bez ingerencji w strukturę domu...
Tak długo jak nie mam możliwości uzyskać dotacji na remont obiektu o historycznej wartości (element większej całości kompleksu architektonicznego) nikt nie ma prawa wymagać ode mnie zachowania tego zabytku w stanie oryginalnym. Ale też ja mam wewnętrzny imperatyw, który mi mówi, że to jest wyjątkowe miejsce i że należało by je takim zachować i przekazać kolejnym pokoleniom.

Takiej właśnie refleksji brakuje bardzo często właścicielom zabytków - i osobom prywatnym i, co gorsza, np. władzom samorządowym. Myśli nie tylko o tym co tu i teraz, ale i o tym skąd i dokąd...od kogo i dla kogo...co zastałem i co zostawię...

Co więc ratować? Oczywiście co tylko się da uratować. Jeśli to jest cały budynek z zachowanym układem pomieszczeń,to właśnie tak należało by to zachować. Ale jeśli jest to niemożliwe ze względu na stopień zniszczenia pozwoliłabym ludziom wprowadzać zmiany, bo każdy obiekt na przestrzeni czasu zmianom ulegał i nie można wracać do jego stanu pierwotnego. Tutaj powinien decydować głos rozsądku.
I o ile  rozumiem wewnętrzne przebudowy obiektów podyktowane rozmiarem zniszczeń czy zwykłym postępem cywilizacji o tyle nie rozumiem zgody na przebudowy naruszające historyczne układy obiektów publicznych, zmiany ingerujące w strukturę i wygląd przestrzeni wiejskiej, stanowiącej o jej indywidualnym lokalnym charakterze. I zupełnie nie potrafię się pogodzić z agresywnymi zmianami w wyglądzie zewnętrznym obiektów publicznych i o szczególnym znaczeniu kulturowym, ani ze ślepotą konserwatorów na takie przypadki. Ze zgrozą obserwuję  jak prywatny inwestor dokonuje radosnych dobudówek i tynkowań na największym kompleksie zabytkowym w mojej wsi, jak dom po domu pokrywa się sidingiem i żółciutkim (skąd się wziął ten żółty???) tynkiem. To tak jakby co trzeci domek tkaczy śląskich w Chełmku Śląskim, na rynku w Lanckoronie, zabudowy we Frydmanie czy w Chochołowie właściciele paskudzili sobie zgodnie z własną fantazją. 

Za jaką cenę? W wypadku obiektów prywatnych w zasadzie cena nie gra roli. Jeśli kogoś stać - niech remontuje za taka cenę, na jaką go stać, jak zamek w Bobolicach. Tyle, że nie zupełnie jak chce, tylko dlatego, że "to moje".
W wypadku obiektów publicznych - wg stopnia zamożności. Zabytek mimo wszystko nie jest najwyższym dobrem społecznym, są zazwyczaj wydatki bardziej potrzebne i tutaj kalkulacja powinna być mądrze wyważona.
Mamy ostatnio kilka przykładów ratowania za cenę, która powinna podlegać dyskusji społecznej. Najpierw doprowadzono do zupełnej ruiny, teraz za ogromne pieniądze będzie gmina Ciasna ratować fajczarnię w Zborowskiem i dwór w Sierakowie. Ta sama gmina jest w posiadaniu niedawno opuszczonego i długotrwale użytkowanego pałacu w samej Ciasnej, ale to nie w nim planuje ulokować „ośrodek kulturalny”, ale w doprowadzonym do ruiny przez prywatnego właściciela dworze w Sierakowie. Gdzie tu logika? Gdzie szacunek do publicznych pieniędzy? Owszem, dwór warto ratować, ale… dwór w Ciasnej będą ratować jak już popadnie w ruinę?

Kto lub co odpowiada za to, że zabytki niszczeją? Najprościej mówiąc – właściciel. Ale budynek niszczejący i zaniedbany to zwykle nie ten budynek, którym zarządza biedny właściciel, jak zwykło się sadzić. To zazwyczaj budynek o nieuregulowanej sytuacji prawnej lub z właścicielem, który nie identyfikuje się z obiektem. Zwykle ten obiekt, który ma jednego właściciela, nawet biednego to miejsce zadbane, dobrze utrzymane. Bo wbrew pozorom utrzymanie zabytku nie kosztuje dużych pieniędzy. Zabytek tak jak każdy inny budynek wymaga przede wszystkim uwagi i wielu godzin pracy. A właśnie o nią najtrudniej, kiedy obiekt ma sześciu właścicieli, z których każdy chciałby na nim zbić majątek ale się nie narobić. Kiedy obserwuję taki obiekt wielokrotnie myślę z żalem o ludziach, którzy tak bardzo nie potrafią się dogadać, że wolą cenny obiekt skazać nawet na wyburzenie niż pozwolić jednej osobie się nim zająć.
Niszczeją też te obiekty, co do których właściciele mają po prostu wygórowane plany. W całej okolicy mamy takie dwory, pałace, domy, kamienice, w których właściciele wyczuli potencjalną żyłę złota i czekali na hossę, która sama nie zechciała nastąpić.  Dzisiaj nie wiadomo co z tymi obiektami robić - są zbyt zniszczone, żeby w nie w rozsądny sposób inwestować, a jeszcze ich szkoda wyburzać... (Tak, dzisiaj mam tu też na myśli "stary" dwór w Łagiewnikach, któremu taka przyszłość też niestety teraz grozi.) 


Pytanie o ratowanie zabytków to też pytanie co o ratowaniu sadzą konserwatorzy zabytków odpowiedzialni za nie.
Zabytkiem, na ratowaniu którego kompletnie nikomu już nie zależy jest słynna koszęcińska „spalonka”, której już dosłownie wszyscy życzą doszczętnego spalenia (ze mną włącznie).  Budynek (od kilku lat!) jest zawalidrogą, szpeci otoczenie i zagraża bezpieczeństwu pieszemu i drogowemu. Ale z tym „zabytkiem” z kolei nikt nic nie robi, a konserwator otacza budynek szczególną,zupełnie niezrozumiałą troską… Ten sam konserwator, który jednocześnie lekką ręką wykreśla z rejestru zabytków inne obiekty - cieszowski spichlerz czy lubliniecką kaplicę ewangelicką, której wyburzenie wzbudziło sporo kontrowersji wśród mieszkańców, ale po której zostało już jedynie wspomnienie i na miejscu której w ciągu jednego sezonu wyrasta nowoczesny budynek.

Zaniedbanie, obojętność wobec obiektów historycznych często wypływa z bezmyślności, braku kultury, ale też z nieświadomości wartości, jak przedstawiają nasze lokalne zabytki, często unikatowe na skalę europejską. I o ile nie trudno się dziwić takiemu brakowi wiedzy wśród zwykłych mieszkańców, o tyle jednak od osób odpowiedzialnych za zabytki oczekujemy większej dbałości – i edukacji.

Ochrona to nie tylko mądra restauracja. To także przeciwdziałanie zniszczeniu i nie niszczenie. A niszczenie to nie tylko wyburzanie. Czasem wyburzenie jest lepszym rozwiązaniem niż utrzymywanie ruiny grożącej zawaleniem. Niszczenie, w naszych realiach, to przede wszystkim bezmyślne remonty i przebudowy – bezmyślne tynkowanie tradycyjnego muru z czerwonej cegły, koszmarne przypadkowe dobudowy zupełnie nie związane stylowo z podstawowym obiektem, wyrównywanie elementów zdobniczych wokół okien i drzwi podczas dociepleń, że o takich detalach jak wymiana okien na jednopłaszczyznowe czy  błyszczące dachy z pseudodachówki nie wspomnę.

Ratowanie to jest zawsze krok ostateczny, ratuje się coś, co jest zagrożone. Co robić żeby nie ratować? Przeciwdziałać czyli chronić. Oraz zabezpieczać. I edukować.
Jak zabezpieczać zanim zaczniemy ratować można przeczytać np. w tym artykule:
http://dza.doba.pl/?s=subsite&id=9496&mod=1&comment=15593

O ochronie popełnię kolejną notkę, zdając relację z konferencji :) 
Temu „jak chronić, żeby nie ratować” poświęcona była druga z ogólnopolskiego cyklu konferencja zorganizowana przez Fundacje Wspierania Wsi i Wojewodę Opolskiego pt „Dziedzictwo kulturowe wsi województwa opolskiego i śląskiego”, która odbyła się na początku czerwca w Biedrzychowicach. Opolszczyzna może się poszczycić standardami ochrony dziedzictwa wsi jakich nie ma żadne inne województwo w Polsce. W porównaniu z nimi nasze, sąsiednie górnośląskie wypada przy nim bardzo blado i żałośnie.

Zanim powstanie relacja polecam jeszcze jeden artykuł na temat ratowania zabytków i artykuły, na które on się powołuje:
http://www.tripsoverpoland.eu/blog/2013/07/14/uczmy-sie-szybko-od-innych-jak-ratowac-zabytki-nie-wymyslajmy-na-nowo-przyslowiowego-kola/
Dorzucam jeszcze jeden link o tym jak zabezpieczać i chronić zabytki http://wszechnica.org.pl/?p=11&id_content=848&id_keyword=142

niedziela, 14 lipca 2013

wodzenie bera

Wodzenie niedźwiedzia (zwane też wodzeniem bera) to tradycja karnawałowa kultywowana w niektórych wsiach Śląska Opolskiego. Barwny korowód złożony z przebierańców, wśród których są m. in. kominiarz, leśnik, cyganka, diabeł, ksiądz, lekarz, policjant, śmierć i para nowożeńców, prowadzą na postronku "niedźwiedzia". Niedźwiedź w tradycji ludowej symbolizuje wszelkie zło, jakie spotyka człowieka, z tego też powodu nie jest puszczany wolno, lecz prowadzony na uwięzi. Grupa, najczęściej w towarzystwie muzyków (akordeon, bęben), chodzą od domu do domu. Każda gospodyni domu powinna zatańczyć z niedźwiedziem, bo to wróży szczęście na cały rok, gospodarz z kolei powinien poczęstować wodzących niedźwiedzia wódką. W razie próby wymigania się od tych powinności, diabeł bądź kominiarz smarują gospodarzom twarze sadzą. Gospodarze, w ramach podziękowań za odwiedziny, składają wolne datki bądź też częstują słodyczami.
Jednym z pierwszych, którzy wspominali o wodzeniu niedźwiedzia był Józef Lompa w 1842 roku. Przypuszcza on, że zwyczaj ten sięga XIV lub XV wieku, kiedy to na Śląsku można było jeszcze spotkać niedźwiedzie, siejące czasami spustoszenie w zagrodach chłopskich. Obecnie, kiedy korowód zbliża się do domostwa, jego domownicy próbują wykupić się od nieszczęść pieniędzmi, słodyczami czy alkoholem. Dawniej wykupywali się jajkami, piernikiem czy mąką. Wodzenie niedźwiedzia odbywa się najczęściej w przedostatnią sobotę karnawału.
Grupa wodząca niedźwiedzia bardzo często płata różne drobne figle – zatrzymuje samochody by wręczyć "mandaty" za nieistniejące przewinienia jak zbyt mocno napompowane opony etc. Mandaty te są w rzeczywistości zaproszeniami na sąd nad niedźwiedziem.
Sąd nad niedźwiedziem ma miejsce w ostatnią sobotę karnawału i jest zakończeniem wodzenia. Przebierańcy, wraz z mieszkańcami wsi spotykają się na zabawie karnawałowej, której ważnym elementem jest dokonanie osądu na niedźwiedziu – sprawcy wszelkich nieszczęść. Wspólną decyzją mieszkańców niedźwiedź musi zostać zabity. Wyrok wykonuje myśliwy – niedźwiedź przy wielkim huku pada martwy na podłogę. Zgon musi poświadczyć lekarz bądź pielęgniarka, obecni na zabawie. Choć niedźwiedź jest martwy okazuje się, że ma on potomka – małego misia (najczęściej jest to pluszowa zabawka), który jest gwarantem, że tradycja nie zginie i za rok w karnawale znów będzie się wodzić niedźwiedzia.

zapowiadamy wydarzenie 
zapraszamy do udziału

Jak to w Łagiewnikach przed laty niedźwiedzia wodzili doskonale pamiętają panowie Piotr Wons i Walenty Witt, ale wydrzeć od nich tę wiedzę i te wspomnienia - dwie flaszki chyba nie wystarczą. 
Tak to przebiegało w tym roku.


Galerie zdjęć: 
wodzenie bera 

przygotowanie, wodzenie i sąd

wodzenie 

wiązanie bera

piątek, 5 lipca 2013

organizacje we wsi

O tym, jak wyglądało życie kulturalne i społeczne we wsi warto przeczytać w publikacji w rozdziale "czasy powojenne"

Współcześnie we wsi działa
OSP - tutaj można przeczytać krótką historię
LKS Płomień
Stowarzyszenie Rozwoju Sołectwa Łagiewniki Wielkie
oraz grupy zrzeszone przy parafii.

KGW zawiesiło działalność wiele lat temu i nie reaktywowało się jako organizacja.


czwartek, 4 lipca 2013

gwara - jak godają mieszkańcy

Łagiewniki Wielkie w okresie międzywojennym były miejscowością graniczną, zamieszkałą przez Polaków i przez Niemców. Dzieci, czyli obecne pokolenie seniorów uczyły się w szkole niemieckiej. Mieszkańcy posługiwali się więc zarówno językiem niemieckim jak gwarą ślaską z elementami niemczyzny.
Współcześnie mieszkańcy w znacznej części posługują się wyrażeniami śląskimi, jednak niewiele jest osób, które "godają" - mówią wyłącznie po śląsku. Natomiast wszyscy używają wielu wyrazów i zwrotów regionalnych.

kąkol - jako synonim badyla, chwasta, chabazia
antryj - przedpokój
lauba - ganek przy domu
koło - rower
kopruch - komar
z paczkoma
knefle - guziki
binder
kryka - laska
laka - cerata
rant - rów (wpadliśmy do rantu opowiadały mi dzieci, a ja nie mogłam zrozumieć, jak oni to wpadli, na jaki brzeg)
dzieci chodzą na plac albo na dwór, na pole chodzi się siać orać i do innych prac polowych ;)


jak dwa koty, oba kotne - o czymś co nie wyjdzie (gdzie kucharek sześć)




środa, 3 lipca 2013

Historia szkoły

Historia edukacji została opisana w publikacji, szczególnie w rozdziale trzecim.

Szkoły w Łagiewnikach Wielkich już nie ma. Dokumenty zostały przeniesione do nowego gimnazjum gminnego w Pawonkowie.
We wsi zostały dwa tableau, które są eksponowane w Izbie Tradycji wraz z dokumentami prywatnymi mieszkańców - zdjęciami i świadectwami szkolnymi.
Budynek gimnazjum stoi niezagospodarowany i czeka na zmianę planu zagospodarowania przestrzennego, dzięki której ma szansę na nowe życie.



Jedyną placówką edukacyjną we wsi jest obecnie jednooddziałowe przedszkole, w którym pod okiem pani dyrektor i drugiej pani nauczycielki w tym roku pobiera edukację 23 dzieci w wieku od 3 do 6 lat. 

wtorek, 2 lipca 2013

historia parafii

Kościoły, kapliczki, krzyże, uroczystości kościelne i religijne, księża i grupy animacyjne to wszystko składa się na życie parafii i jest nierozerwalnie związane z życiem społeczności. Jak można przeczytać organiści byli nauczycielami dzieci wiejskich...

Dramatyczna historia łagiewnickiego kościoła opisana została w osobnym rozdziale wspomnieniowej publikacji.

Obecnym proboszczem parafii jest ksiądz Waldemar Glowka. 
Przy parafii działa koło Caritasu, ministranci i Marianki.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Dwory w Łagiewnikach Wielkich

Dosyć szczegółowe, ale już nieaktualne informacje na temat obiektów można znaleźć na dwóch portalach:
 
Pałace Śląska - www.palaceslaska.pl
Łagiewniki Wielkie
Nowe Łagiewniki Wielkie

Polskie Zabytki. Katalog zamków, pałaców i dworów w Polsce - www.polskiezabytki.pl
Łagiewniki Wielkie - do uzupełnienia
Łagiewniki Wielkie - Nowe - do uzupełnienia

Informacje na temat ich właścicieli, mieszkańców i opowieści o historii można przeczytać w publikacji, szczególnie w rozdziale drugim..

Krótki opis stanu z lutego zamieściłam na blogu wolontariatu 

Galeria zdjęć z obu dworów znajduje się również na profilu użytkownika Wolontariat w Łagiewnikach . Jak będę miała większy limit przesyłu być może przerzucę je również tutaj, na razie zainteresowanych proszę, żeby zalogowali się na facebooku.

Artykuł  o dworze na Nowem